czwartek, 28 lutego 2013

W końcu trochę lepsza wiadomość

JUHU, złapałam dodatkowe zlecenia. Nieskomplikowane i na razie nie za dużo. Wpadnie trochę dodatkowych pieniędzy.
Jakoś tak poprawił mi się od tego humor. I brak czasu na cokolwiek przestał być taki dotkliwy. Nieważne, że teraz będzie tego czasu jeszcze mniej. (myśli o własnym ciasnawym M-1)

piątek, 22 lutego 2013

Się dzieje się

Tyle się dzieje, a ja nie mam nawet chwili żeby sięść i napisać. No ok, chwila by się znalazła, ale brakuje siły. Normalnie papka w mózgu. Swoją aktywność ograniczam do oglądania LBD. Jestem już na 44 odcinku :) Nie obniżają poziomu.

środa, 13 lutego 2013

Dywanik w windzie i galopujący jamnik

Jestem młoda, wykształcona i z dużego ośrodka. To zobowiązuje. W związku z tym zobowiązywaniem, wynajmuję chorendalnie drogie, ciasnawe M-1 w wieżowcu na starym osiedlu. I w dodatku ciesze sie jak głupia, że mnie na to stać i nie muszę mieszkać z rodzicami. Na kredyt na 25 lat na własne ciasnawe M-1 też mnie już stać. W zasadzie. Chyba. Nie jestem pewna, jeszcze w ołpenfajnens nie byłam żeby sprawdzić.
Ale do rzeczy. W moim wieżowcu jest winda, a że mieszkam wysoko (no co, tam było taniej, ciułam na własne ciasnawe M-1, coby mniej tego kredytu na 25 lat brać, to cena ma znaczenie), to używam. Ponieważ jest na zmianę albo śnieg, albo błoto, na podłodze windy co trochę robi się bure jeziorko. Ktoś, wydaje mi się, że nasz dozorca, rozkładał w windzie stare kartony. Chyba po to żeby chłonęły wodę. Jeśli mu łatwiej zgarnąc i wyrzucić mokry karton, niż wycierac podłogę, to ok. Ale jakieś 2 dni temu na podłodze pojawił się taki jakby dywanik czy kawałek wykładziny. W wesołych kolorach i w ogóle, całkiem ładny. Ale czemu dywanik? Jak już zrobi się bury i śmierdzący, to wyrzucą, wypiorą, zostawią żeby sie zbiodegradował, czy co?

A dziś od rana mam dobry humor. Widziałam jamnika w galopie. Jaki jamnik jest każdy widzi. Krótkie łapki, duże uszka, ogonek i odwłoczek. I jeszcze wielgachne oczy. "Mój" jamnik powąchał kupkę śniegu, podniósł łepek, popatrzył w około i tuptuptuptup poooogaaaaaloooopoooowaaaaał. A uszka powiewały za nim. I banan na twarz na pół dnia :)

Trafiłam na bardzo ciekawy tekst o Chustce. Bardzo prawdziwy. Na bloga Chustki trafiłam późno, jakieś 2 miesiące przed jej śmiercią. Poruszył mnie tak, że już zostałam. Mam nadzieję, że fundacji sie uda. Każdy zasługuje na godne odchodzenie.

wtorek, 12 lutego 2013

Abdykujący papież i brzoza dla szatana

Cały internet żyje abdykującym papieżem i brzozą dla szatana. Podobno Jarkacz złożył wnioisek o wotum nieufności dla Tuska, ale nikt sie tym nie przejął. Z powodu papieża. Prawie mi żal Jarkacza. To wina Tuska, jak 2x2 jest cztery, zmówił sie z Benkiem na abdykowanie. I z brzozą. Albo z szatanem. Ze wszystkimi coby PRAWDZIWYCH POLAKÓW pognębić.
Ale wracając do papieża. Nie jestem kościółkowa, a wręcz miałam w życiu fazę antyklerykalną. W związku z tym nie bardzo wiem co się dzieje we współczesnym Kościele. Więc pewnie nie umiem właściwie ocenić tej decyzji. Wiem tylko, że wcześniej podobna sytuacja zdarzyła się tylko raz, w XIII wieku. Jednak wtedy sytuacja byłą całkowicie odmienna. Wspólnym mianownikiem może być jedynie zaawansowany wiek obu ustępujących papieży. A może wcale nie, nie wiem (ani ja, ani większość planety) jak w tej chwili wygląda sytuacja w watykanie i kto na kogo wywiera wpływ. Cóż, nie jest to blog historyczny (choć bardzo lubię historię tamtego okresu), więc kto jest ciekaw, poszuka sobie o Celstynie V i doczyta. I oceni na własny rozum.
Dla mnie to słuszna decyzja starszego, zmęczonego człowieka. I nie ważne co mówi krakowski kapciowy. Benedykt/Joseph nie ma obowiązku zejść na świeczniku tak jak jego poprzednik. To, co robi jest ludzkie i myślę, że zyska tym szacunek wielu.
Jeszcze wczoraj brzoza była. Smoleńska brzoza ona. No skubana, złamała sie na wysokości 666 cm. Szatańska ta brzoza. Szatańska prokuratura, szatańscy Rosjanie, szatański Tusk. Ukrywali to. Toż to dowód jest. Na SPISEG dowód. I już. PRAWDZIWI POLACY, nadszedł czas na BÓNT.

(a jakie fajne fanpejdże ludzie na fb porobili)

Edyta, łobrazek znalazłam

poniedziałek, 11 lutego 2013

Poniedziałek

Łikend się skończył. W poniedziałek rano nie mam na nic siły i przeraża mnie ilość rzeczy do zrobienia.

Mam wodę w łazience. Jupiiiiiiiii. A teraz refleksja o łazience. Woda nie leciała. Nic dziwnego, skoro trzeba było zakręcić zawór w łazience. Inaczej malowniczo sikało po ścianie, podłodze, suficie, po nas z resztą też. Na szczęście była woda w kuchni i duża miska. I tak przez tydzień. Nie śmierdziało, ale było nie do końca przyjemnie. Do tego stopnia, że kiedy hydraulik oznajmił, że nie wie czy wyrobi się w ciągu jednego dnia, prawie wpadłam w histerię. I to skłoniło mnie do refleksji.
Za czasów kiedy jeździłam na obozy, bywałam na rejsach i robiłam tym podobne przyjemne rzeczy, byłam w stanie umyć sie cała w 5 litach chłodnej wody. Nie przeszkadzało mi to, a po takim myciu czulam się czysta i świeża. Przeprać coś ręcznie też nie było problemem. W dodatku nie było to tak dawno temu.
I teraz zastanawiam się czy zrobiłam sie taka wygodnicka, czy woda w łazience jest mi faktycznie potrzebna do życia. Póki co obstawiam to pierwsze.

piątek, 8 lutego 2013

Ta kawiarka jest up.....itolona

Nie wiem jak Wy, ale ja bałabym się pić z takiej usyfionej, niedomytej kawiarki. Już nie mówić o tym, że chyba jest cokolwiek nieszczelna (skoro najbardziej cieknie na gwintownaiu pomiędzy częściami) i może w każdej chwili zrobić DABUM.

Zdjęcie pochodzi z artykułu na portalu gazeta.pl.


czwartek, 7 lutego 2013

Łazienka

Tym razem nie marudzę. Przez ostatni tydzień nie miałam łazienki. Znaczy poszła jakaś taka rurka czy wężyk czy coś. W każdym razie nie było wody. A dziś przyjdzie pan hydraulik i mnie uratuje. Przy okazji wymieni mi całą umywalkę. Moja łazienka zacznie przypominać cokolwiek. Może nawet kupię nowe ręczniki i mydelniczkę. Normalnie jeste dokoratorę.

Może nawet popełnię głębokiego posta o funkcji łazienki w życiu człowieka. Ale na razie fruwam ze szczęścia. Koniec dziadowania w misce. Juuuuuuuuuuuuu.

Nie lubię swojej pracy

Tak mnie naszła refleksja kiedy dowiedziałam się, że ktoś w końcu złamał się i złożył wypowiedzenie. I że mu mu się nie dziwię. I cholernie zazdroszczę. Też bym tak chciała. Łapię sie na tym, że żyję od 17.30 w piątek do 22 w niedzielę. Reszta tygodnie to czekanie aż w końcu nie trzeba będzie wstać rano i jechać do pracy. Będzie życie. Przez chwilę. Chyba nie na tym to polega. Nie zawsze tak miałam. Na początku byłam pijana ze szczęścia że praca, że rozwój, że doświadczenie. Lubiłam to co robię. A teraz guzik, skończyło się. W pracy coraz gorsza atmosfera, obowiązków przybywa, a rozwoju brak. Marazm i stagnacja, które niestety odbijają się na jakości mojej pracy. Lubię wyzwania, nowe zagadnienia, uczyć się. Wtłoczona w schematy, kończę się (jestę hipsterę).
Chyba czas coś zmienić. Tylko strach. Tu grajdołek pewny i bezpieczny. Nie wiem co jest tam. Chcę się przekonać, zbieram odwagę.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Coraz lepiej

Nie mam wody w łazience. Jakiś wężyk poszedł. A góra prania w pralce kwitnie. Do tego zatrułam się. Problemy żołądkowe + brak bieżącej wody to jest to. Jestem jak ścierka, ale do pracy trzeba iść. Jak pech to pech.